Kilka miesięcy po rozpoczęciu przygody z bieganiem i przebiegnięciu pierwszego półmaratonu o nazwie „Nocna Ściema” pojawiła się w mojej głowie myśli o maratonie. Jak tylko się pojawiła to od razu przystąpiłem do działania. Po pierwsze znalazłem sobie program treningowy zgodnie z którym miałem trenować 4 razy w tygodniu. Plan był ambitny i jak na pierwszy raz chyba za ambitny. Pierwsze dwa tygodnie planu treningowego były bardzo rygorystycznie przestrzegane jednak z każdym kolejnym dniem już tak różowo nie było.

Proza życia powodowała że niemalże z każdego tygodnia treningowego wypadał jeden lub dwa treningi i niestety były to zazwyczaj najważniejsze treningi (wtedy tego jeszcze nie wiedziałem) czyli długie wybiegania. Długie wybiegania to nic innego jak bieg w średnim lub wolnym tempie przez minimum 2 godziny. Pewnie dlatego najtrudniej było się do nich zmotywować.

Mniej więcej w połowie przygotowań stwierdziłem, że przydałby mi się jakiś fajny zegarek biegowy bo telefon nie był najlepszym rozwiązaniem. Ja pomyślałem tak też zrobiłem i stałem się właścicielem zegarka Polar M400. Zegarek mam do dzisiaj i mogę go polecić średniozaawansowanym biegaczom.

Kolejne treningi mijały

Rosła forma, spadała waga i niestety im bliżej startu również zwiększał się poziom stresu. Na tydzień przed startem zamówiłem hotel aby nie jechać 200 kilometrów w dniu startu tylko dobrze się wyspać. Dzień przed startem zameldowałem się w hotelu. Przed położeniem się spać przygotowałem sobie wszystko aby rano po obudzeniu mieć wszystko i nie przezywać stresu że czegoś nie potrafię znaleźć.

Noc była w miarę spokojna. Trzy godziny przed startem wyszedłem pospacerować pół godziny. Następnie zjadłem lekkie śniadanie i udałem się na trasę biegu. Na początku udałem się do biura zawodów aby odebrać pakiet startowy. W międzyczasie poznałem kilka osób z którymi podzieliłem się odczuciami i obawami związanymi z biegiem. Na 40 minut przed startem przebrałem się i powoli zacząłem się rozgrzewać. Na start udałem się 10 minut przed godziną zero i już wtedy wiedziałem że biegi uliczne są dużo łatwiejsze.

Gdy starter strzelił, maraton się rozpoczął a ja poczułem radość.

Pierwsze kilka kilometrów było raczej wolne. Chciałem zobaczyć jak dzisiaj jestem dysponowany. Dziwnym objawem było dość wysokie tempo od samego początku biegu. Po  ¼ trasy stwierdziłem że jest ok i dobrze się czuję, jednak w głowie miałem rady doświadczonych kolegów że maraton rozpoczyna się na 30 kilometrze. Na półmetku biegłem zgodnie z celem i całkiem dobrze się czułem.

Jednak koledzy mieli racje i około 30 kilometra rozpoczęła się walka z samym sobą. Było naprawdę ciężko. Były chwile kiedy chciałem zejść z trasy, były chwile kiedy płakałem z bólu lecz cały czas powtarzałem że dam rade i gdy minąłem 40 kilometr wiedziałem że wygrałem mimo iż na ostatniej pętli straciłem wiele czasu i o osiągnięciu założonego czasu nie było mowy.

Jednak to nie miało już znaczenia. Gdy przebiegłem metę byłem niezmiernie szczęśliwy i udowodniłem sobie, że wszystko mogę. Kilka minut po przebiegnięciu mety poczułem ogromne zmęczenie jednak już wtedy wiedziałem że kolejnym moim maratonem będzie Maraton Gdański w kwietniu 2017 roku.